Ten upalny start traktowałem dość poważnie, jako „domowy” maraton, toteż chciałem się pokazać z dobrej strony, celując w pierwszą dziesiątkę M1 na dystansie MEGA.
Start z 3 sektora sprawił, że początek był dużo bardziej dynamiczny niż we Wrocławiu. Na asfaltowym odcinku podjazdu pod Trzy Kopce zbiliśmy się z drugim sektorem, jednak jazda szła dość sprawnie.
1434 fot. Elżbieta Cirocka
Zjazd do Brennej wyszedł mi nadzwyczaj dobrze, po krótkim oddechu na bufecie rozpocząłem podjazd pod Grabową. Tu szło mi świetnie, praktycznie cały dystans wyprzedzałem tych, których „kultowe” płyty pokonywały.
1434 fot. BikeLIFE
Podjazd pod Grabową był zablokowany przez podchodzących, a jako że jest to jedna z tych rzeczy, których szybko robić po prostu nie potrafię, trochę mnie to poirytowało.
fot. Tadeusz Skwarczyński
Na kamienistym zjeździe z Kotarza, w wyniku nie zrozumienia intencji wyprzedzanego, kończę z dobiciem na kamieniu, szybka zmiana i jadę dalej, już bez nadziei, ale z chęcią przejechania na wysokim poziomie reszty trasy. A że wyniku nie będzie, cóż.
Po podjeździe i podejściu pod pasmo Grabowej, na którym łapią mnie pierwsze konkretne skurcze, spotykam Maćka (kto to jest, mówić nie muszę, tutaj ściągawka dla nieobeznanych) który w krótkich żołnierskich słowach mnie pogania.
Po szybkiej sekcji po grzbiecie, w dolnej części szlaku, kolejna dętka daje sobie spokój. Tym razem była to kwestia słabej pompki – ciśnienie 1,5 Bara na tylne koło to troszkę za mało na dętkach 🙂 Tyłek ratują pompka i dętka pożyczona od przejeżdżających zawodników. Dalej jadę nie mając już żadnych złudzeń odnośnie „wyniku” jaki czeka na mnie na mecie. Na ostatnim bufecie dłuższa pauza, uzupełnienie bidonu izotonikiem i szybki podjazd szutrem, kończący się podejściem (skurcze!). Tu krótkie podziękowania dla „konkurencji” 🙂 Bufet wodny zorganizowany przez Gomolę uratował mi tyłek, bez dwóch zdań! Dzięki 🙂
Później trochę jak po omacku – Trzy Kopce, asfalt, szlakiem do Wisły i długi finisz po asfalcie. Kiedy oddałem pożyczone pompki do spikera, oraz poprosiłem o szukanie mojej i dotarłem do Pasta Party, sprawdziłem z ciekawości telefon. A tam takie coś:
T: 3:27:53 4 / 6 M1 139 / 408 Open Mega
Z początku nie uwierzyłem i Maciek musiał mnie pogonić pod scenę przy dekoracji, żebym sprawdził czy to nie jaja, jednak nie 🙂 Podsumowując, pierwszy maraton w górach zaliczony, najprawdopodobniej ostatni z serii BM. No i miejmy nadzieję, że Michał się złoży do kupy i będzie to mój ostatni solowy występ 😉